DAJ SIĘ OSWOIĆ




Na samotności zjadłam zęby. Mogłabym się z niej doktoryzować. Nie, nie w przenośni. Dosłownie! Swój tytuł magistra literatury brytyjskiej uzyskałam pisząc dyplom na temat „Samotność, wyobcowanie i izolacja we współczesnym dramacie brytyjskim”, choć tak naprawdę powinien on brzmieć „Samotność, wyobcowanie i izolacja w moim sercu.” Skąd tyle wiem na ten temat? Porzucili mnie rodzice? Nikt mnie nie lubił? Nie mam przyjaciół? Albo kochającego partnera? Pies ode mnie uciekł bo wolał sąsiadów? Nic z tych rzeczy! Od zawsze otaczał mnie tłum kochających ludzi, którzy oddawali mi serce na dłoni. To moje ogromne błogosławieństwo i dar tak cenny, że nawet nie umiem wyrazić jak bardzo. Skąd więc brała się ta pusta otchłań samotności w głębi mojego serca? Już wyjaśniam.

Samotność wcale nie wynika z braku ludzi wokoło. Nie wynika z braku przyjaciół. Nie wynika też z braku takich osób, które dadzą się za ciebie pokroić. Możesz mieć ich całe zastępy a i tak nic to nie zmieni. Dlaczego? Ponieważ samotność wynika z ciebie. Z samego środka twojego zlęknionego jestestwa, z czeluści zamkniętego na miłość serca. Samotność to strach. Strach przed miłością. Lęk przed otwarciem się w pełni na drugiego człowieka. W pełni, to znaczy otwarcie się na to dobre ale i na to co mniej przyjemne. To w samotności chowamy się przed zranieniem. Wybieramy ją, by nie poczuć jak ktoś, kogo kochamy zadaje nam ból. Ból prawie nie do zniesienia. Więc jak go znieść? To proste! Uciec przed nim za mur. Ogromny, gruby i nie do przebicia ani pięścią ani miłością, jak pisała moja ukocha poetka Sylvia Plath. Tak, słynna samobójczyni wiedziała, co pisze – nikt nie jest w stanie zdobyć murów tej samotni. Nikt tej fasady nie sforsuje. Nie ma na to mocnych. Jest tylko jeden sposób. Otworzyć drzwi od środka. Ale jak, skoro sam właściciel już dawno zgubił klucz?

Jest jeden sposób. Nie spodoba ci się. Dlaczego? Bo trzeba się poddać. Już słyszę jak jeszcze szczelniej zatrzaskujesz zasuwy swojej fortecy. Poddać się? Oszalała? Tyle lat umacniania murów, sprawdzania szczelności, oblewania smołą ewentualnych śmiałków chcących wedrzeć się do środka z miłością ( tfu…), wszystkie te wysiłki szkolenia się w sztukach walki po to, by teraz dać się zdeptać tak od razu i to jeszcze na własne życzenie? Otworzyć drzwi i zginąć? Tak, właśnie tak! Bo co to za życie za murami więzienia i to jeszcze więzienia własnej konstrukcji? Co to za życie w strachu i oczekiwaniu najgorszego? Człowieku, jeśli sądzisz, a że twoja samotnia ratuje ci życie, ciężko się mylisz – bo egzystując w ten sposób i tak już dawno nie żyjesz.

Co takiego dobroczynnego zatem kryje się w poddaniu się? Dlaczego złożenie broni, które przecież zazwyczaj oznacza przegraną, ma być wybawieniem? Bo tylko tak da się otworzyć serce – przez bezbronne zaufanie. Tylko tak można poczuć prawdziwą miłość – poprzez wystawienie się na zranienie i ból. Nie musi on wcale przyjść od razu, nie musi przyjść wcale. Nie w tym rzecz. Chodzi o to by kochać mimo zagrożenia. By kochać odważnie, bez lęku, że będzie boleć. A gdy zaboli – by kochać nadal. Stracić, przegrać, dostać butem w zęby, leżeć na chodniku z wyprutymi flakami wiedząc, że to koniec, ale jednak się nie zamknąć.  Nie zabijać miłości choćby nie miała najmniejszego sensu ( lub może właśnie dlatego) i nie zabijać siebie -  deskami na kolejne 1000 lat. Zamiast tego, wstać, otrzepać poobijane członki i dzielnie wystawić pierś na cios. Kolejny? Tak! Dlaczego? Bo warto. Warto czuć. Warto przeżywać bo jak sama nazwa wskazuje – przeżywanie to prze-życie! A samotność odbiera możliwość odczuwania, zabiera zmysły. Nie boli zatem bo nie czujesz. Kiedy możesz poczuć ból oznacza to, że możesz również poczuć miłość. Taka jest jej cena. Bez nocy nie ma dnia, bez zimy lata a miłości nie ma bez bólu. Jeśli chcesz go uniknąć, musisz zrozumieć, że poprzez wycofanie się w samotność unikasz nie tylko miłości, ale unikasz przede wszystkim życia.

I tak jak lis z cudownej książki Antoine de Saint-Exuperego, sam poprosił Małego Księcia by go oswoił, po to, by stał się dla niego jedynym chłopcem na świecie, by poczuć więź, by odczuwać radość, choć wiedział, że będą musieli się rozstać, że będzie bolało, tak i ty otwórz drzwi, wpuść słońce, wiatr, powietrze, oddech, pewnie też trochę kurzu, opadłych liści, hałasu, nieporządku i chaosu do swego serca. Dostaniesz masę radości, tyle samo bolesnych kopniaków, znów tonę uniesień i jeszcze parę dotkliwych upadków na twarz. Ale to właśnie jest życie i tak właśnie działa serce. Pompując krew raz pęcznieje a raz się kurczy i tak na zmianę. Wpuść więc do niego miłość bo bez niej nie ma w nim życia. Bez niej nie ma życia w ogóle. Jest tylko udawanie w oczekiwaniu na elegancki, pełen wyćwiczonej gracji, zimny koniec. Czy tego właśnie chcesz?

Przyłóż dłoń do serca. Sprawdź czy ono tam jeszcze jest. Czy jeszcze bije?

I jak?

Czujesz coś? 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

CO, JEŚLI PO ŚMIERCI BÓG SPYTA NAS JAK BYŁO W NIEBIE?

WSZYSCY UMIERAMY, NIE WSZYSCY ŻYJEMY

ŻYCIE TO NIE PRÓBA GENERALNA, DZIEJE SIĘ TU I TERAZ