ULICA POKORNA


Zdjęcie MJMfics

Moja przyjaciółka mieszka przy ulicy Pokornej. Za każdym razem gdy ją odwiedzam, a jest to zdecydowanie zbyt rzadko, pierwsze co widzę zbliżając się do celu to wielki napis wykuty w ścianie budynku, który swymi niewzruszenie marmurowymi literami woła do mnie: POKORNA. Nie mogę oprzeć się myśli, która prawie zawsze mnie wtedy dopada – to nie nazwa ulicy lecz przymiotnik! Przymiotnik, który określa… no właśnie – kogo? Mnie? I czy to jakiś znak?

Już widzę jak uśmiechasz się pod nosem – no cóż w tym wielkiego? Nazwa jak nazwa, są jeszcze ciekawsze, zawsze tam była i będzie, więc co to za znak? Ja jednak czuję inaczej. Uważam, że znak to nie coś, co spada Ci na głowę jak piorun z jasnego nieba i na kształt UFO jest niekoniecznie ujmowalny w fizyczne ramy. Dla mnie znak to to, na co zwraca uwagę moje podświadome JA. Tak więc stu z pośród was przeszłoby zapewne obok tego napisu obojętnie myśląc o obiedzie, projekcie w pracy czy urodzinach synka. Moja podświadomość jednak bardzo mocno zwraca uwagę na napis, który zapewne do jakiejś mojej części przemawia. Dlaczego tak sądzę? Odpowiedź jest trywialna - ponieważ jestem okrutnie niepokorna i zawsze byłam. 

Pokora jest niemodna. Passé. Nikt z wytęsknieniem nie oczekuje komplementu brzmiącego: „Ależ jesteś pokorny.” W świecie, w którym żyjemy pokora to słowo wiążące się z rezygnacją z siebie czy swoich marzeń, z brakiem przebojowości, zaprzestaniem dążenia do realizacji celów lub nawet jakąś niewolniczą usłużnością wobec innych. Wielkie poradniki rozwoju osobistego krzyczą – bądź silny, spełniaj marzenia, idź do przodu nie oglądając się za siebie. W niewielu jednak znajdziesz choćby słowo na temat pokory. A już mało kto odważy się przyznać, że bez pokory nie ma mowy o rozwoju. Dlaczego? Na pewno chcesz się dowiedzieć? No cóż….Lepiej przygotuj sobie duży kubek herbaty i coś na wzmocnienie, bo trochę cię przeczołgam.

Jeżeli rozwój to ciągłe pokonywanie własnych słabości po to, by dążyć do lepszej wersji siebie to zastanów się dobrze – czy pokonywanie czegokolwiek, nawet tak trywialnej rzeczy jak pociąg do słodyczy czy poranne lenistwo przed ćwiczeniami fizycznymi, może obyć się bez porażki? Czy to możliwe by znacząc wojnę i nie przegrać ani jednej bitwy? Czy da się wspinać wciąż w górę bez ani jednego poślizgu? A jeśli nadal twierdzisz, że tak, to co to za pokonywanie czegokolwiek? To zwykły spacerek a nie przełamywanie siebie! Tak! Właśnie tak! Rozwój to ciężka praca wymagająca determinacji i wiary w sens tego co się robi. W tym wszystkim zgadzam się z najmodniejszymi trendami rozwoju osobistego. Jednak determinacji, automotywacji i silnej wierze musi towarzyszyć przeciwwaga. Dla zwykłej prozaicznej symetrii, harmonii, czy równowagi – jak tam sobie chcesz to nazwać. Prosto mówiąc – musisz mieć dwie nogi by iść do przodu a nie skakać z wysiłkiem na jednej. Dwie nogi, dwie strony medalu, czarne i białe, upór i ….pokora. Pokora gdy przyjdzie porażka. Bo przyjdzie. Prędzej czy później musi. Pokora gdy trzeba zrewidować podejście, bo jednak nie zagrało to podstawa. Człowiek tylko uparty będzie nadal parł na swoje uderzając głową w mur. Człowiek pokorny przyjmie porażkę i przetrawi ją. Nie mówię, że z łatwością, o nie. Nie smakuje dobrze, jest gorzka i pełna ostrych krawędzi, które ranią i sprawiają ból przez długi czas. Jednak pokornie ją przyjmując  zyskujesz nową siłę. Nową jakość. Wchodzisz na poziom na którym nie ma już walki. Tam zaczyna się DROGA. A droga oznacza, że czy to sukces czy porażka tak naprawdę nie ma już znaczenia. Zaczynasz widzieć że to różne twarze tej samej rzeczy. To co się liczy się doświadczanie i ciągłe podążanie przed siebie w poszukiwaniu kolejnych tematów do przerobienia.

Łatwo i się mówi? Nie tak łatwo. Życie, mój najlepszy Nauczyciel, uczy mnie właśnie pokory. Jest to trudna lekcja bo przyszło mi walczyć z przeciwnikiem, którego nie sposób pokonać. Walka o życie Małego Przyjaciela to tak czy inaczej walka z wiatrakami bo walczysz tylko o czas. Stąd pokora, bo wiem, że wygrać się nie da. Ale może da się ugrać – godziny, dni, miesiące… może nawet lata… Kiedy zrozumiałam, że walczę ze śmiercią, chciałam się poddać. Jednak nie w tym sęk. W ten sposób można zrezygnować ze wszystkiego – z marzeń, z życia, z siebie samego. Ale nie, tego nie zrobiłam. Postanowiłam robić tyle ile to możliwe. I pokornie przyjmować ciosy. A później znów działać. Wbrew świadomości a może właśnie z nią. Z pełną świadomością tego, co nieuniknione. To daje ogromną siłę. Sprawia, że działasz niewzruszenie. Bo nie boisz się już porażki. Ona już jest przy tobie. Kroczy razem z Tobą dając ci pokorę. Tak więc stąpając przed siebie krok po kroku raz masz powód do radości a za chwilę przyklękasz pokornie… i tak na zmianę. Kiedy zrozumiesz wartość pokory zobaczysz, że zamiast rzucać się niczym dwubiegunowiec z manii samorealizacji w depresję pokonanego przez życie możesz najnormalniej w świecie iść przed siebie. Zobaczysz, że wytrwałość w dążeniu do celu i przyjmowanie przeciwności losu z otwartością wcale się nie wyklucza. To jedna całość. Dwie twarze tego samego procesu. Procesu rozwoju, doświadczania, życia… Proces, w którym stąpasz spokojnie, krok za krokiem, idąc ulicą Pokorną do celu swego przeznaczenia.

A ty? Masz swoją Ulicę Pokorną?

Jak często na nią zaglądasz?

Może właśnie nadszedł czas na mały spacer? 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

CO, JEŚLI PO ŚMIERCI BÓG SPYTA NAS JAK BYŁO W NIEBIE?

WSZYSCY UMIERAMY, NIE WSZYSCY ŻYJEMY

ŻYCIE TO NIE PRÓBA GENERALNA, DZIEJE SIĘ TU I TERAZ