SIŁA W SŁABOŚCI




 Czuliście się kiedyś słabi? Opadły Wam ręce i niczym bezradne i bezbronne dziecko staliście niepewnie w obliczu coraz bardziej przytłaczającej sytuacji nie mogąc zupełnie nic zrobić? Pozwólcie, że zgadnę. Oczywiście! Tysiące razy, w różnych mniej lub bardziej istotnych sytuacjach każdy z nas, nawet największy siłacz, czuł się najnormalniej w świecie słaby, bezsilny, pozbawiony mocy, czy jak tylko chcecie to nazwać.  Ja też wielokrotnie przebywałam w tym stanie kiedy baterie już wyładowane, akumulator dawno padł, nie mam siły iść dalej a cały świat krzyczy: „Szybciej!”, „Dalej!”, „Bardziej!” I co wtedy? Co zrobić ze słabością? Prezentem od świata, który tak naturalnie wślizguje się niepostrzeżenie w nasze życie i opanowuje je, na krótko lub czasem na dłużej, zupełnie nie zwracając uwagi na to czy mamy na to akurat czas i ochotę? Co robić ze słabością, która przecież wszyscy raz na jakiś czas odczuwamy, a która w naszej kulturze jest postrzegana jak grzech a już przyznanie się do niej jest już chyba obecnie równoznaczne że społecznym samobójstwem. Media, reklamy czy nawet poradniki rozwoju osobistego zgodnie huczą, że musimy być silni. Musimy wytrwać. Musimy dać sobie radę. 

Zewsząd słychać donośny głos wszechwiedzących zgodnie wykrzykujący, ze trzeba osiągać sukcesy, robić karierę, być najlepszym, spełniać marzenia, sięgać szczytów, być pięknym, mądrym, niezniszczalnym…. A co jeśli nie jesteś nadnaturalnym wytworem medialnym tylko tak po prostu -  człowiekiem? Człowiekiem, który z założenia nie jest perfekcyjny, nie zawsze jest cudowny, nie zawsze ma świetny dzień i często nie wie czy ma siłę czy nawet ochotę osiągać sukcesy? Człowiekiem, który potyka się, myli, nie zawsze wie co robi i czasami czuje się najnormalniej słaby? Człowiek taki, zastraszony wizją odstawania od innych ludzi, którzy przecież ciągle spełniają się, skaczą na bungee, jadą w Himalaje a co najważniejsze zawsze i wszędzie są silni – również stara się za wszelką cenę być silny. 

Ja też byłam silna. Radziłam sobie, nie poddawałam się i w każdej sytuacji, bez względu na okoliczności, niosłam cały swój świat na plecach, choćby przyszło mi iść pod najwyższą górę. Wypełniając więc zalecenia wszystkich dostępnych poradników i medialnej nagonki byłam za wszelką cenę silna. I jak się z tym czułam? Hmm… właściwie, nie czułam się wcale. Nie czułam ciężaru nie czułam wysiłku. Nie czułam potu spływającego po plecach i wysiłku zamęczanych na śmierć mięśni i trzeszczenia styranych kości. Nie czułam też radości ani satysfakcji z wykonanych zadań. Wiedziałam jako siłaczka, ze za rogiem czeka tysiące kolejnych super zadań, które już trzeba zacząć wykonywać. Nie czułam więc szczęścia. Nie czułam absolutnie nic oprócz tego, ze raz na jakiś czas musiałam zmierzyć się z odczuwaniem słabości. Pojawiała się natarczywie a ja, jak koń w kieracie, znów zaczynałam…być silna! I tak bez końca. Choć tak naprawdę nie do końca.

Pamiętam dzień, w którym słabość uderzyła naprawdę mocno. Niczego nie przeczuwając, krocząc dziarsko swoją silną drogą, przyszło mi przyjąć cios od losu. Zdarzały się już wcześniej, jak każdemu z nas, większe, mniejsze, częściej lub rzadziej. Takie, których się spodziewamy i takie, które walą nas między oczy wybiegając zza rogu znienacka. Znałam je dobrze, ale ten był mocniejszy. Nie był to ten zwykły znajomy kopniak ale porządny siarczysty cios, który bez żadnego zawahania przewrócił mnie nokautem na ziemię. Kiedy tylko odzyskałam świadomość moja pierwsza myślą było: „Ok, teraz wstanę i sobie z tym poradzę.” Cały świat wokoło chcąc mnie wspierać i podać pomocną dłoń, zgodnie skandował: „Musisz być silna! Musisz być silna!” , „Wstań i walcz!” Tak więc zrobiłam. Choć zawierucha życiowa mocno mną tąpnęła, powoli lecz zdecydowanie zaczęłam się podnosić. Jestem przecież silna! Poradzę sobie! Już prawie uwierzyłam, ze stanę na nogi, kiedy zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Kolejny cios. Jeszcze silniejszy od poprzedniego. Znów wylądowałam na deskach. To było już sporo, ale najciekawsze było jeszcze przede mną. Z każdą próba powstania ciosy stawały się mocniejsze, częstsze i w końcu wystarczyło już podnieść tylko głowę by dostać kolejny lewy sierpowy od losu.

Byłam pokonana. Leżałam pobita sromotnie na chodniku życia i zlękniona zastanawiałam się: „Co teraz?” Nie miałam pojęcia. Wiedziałam jednak jedno – nie wolno mi się podnosić. Wzorem biednych i jakże niedocenianych psów Pawłowa, zdążyłam już wykształcić pewnego rodzaju połączenie w moich synapsach ustanawiające związek między uderzeniami ze strony świata, moimi próbami „bycia silną” i ponownymi ciosami. Wiedziałam już, że nie tędy droga. Ale jeśli nie tędy, to którędy? Co jeszcze można robić leżąc i nie mogąc się podnieść? Odpowiedź była tak prosta, ze wręcz genialna. Nie należało robić nic. Absolutny bezruch. Brak aktywności i całkowite zaniechanie wszelkich prób kozaczenia i powstawania martwych. Nic. To była odpowiedź.

Ja sama nie byłam chyba zdziwiona tym nagłym i niespodziewanym odkryciem. Zmęczona i sponiewierana nie poddawałam już tego analizie ani ocenom. Przyjęłam to tak im, jakie było. Cóż zresztą innego mi pozostało? W tej reakcji byłam jednak mocno osamotniona. Przechodnie życiowi wkoło mnie szaleli! Przecież cos musiałam z tym zrobić! Przecież Trzeba w końcu wstać! Iść dalej, nie poddawać się, osiągać cele i spełniać marzenia. Przecież musiałam być silna! No właśnie. Czy musiałam? Nie. Zdecydowanie nie. Nie musiałam już zupełnie nic. Ale oni o tym nie wiedzieli. Zagrzewali mnie do walki, chcieli bym zmierzyła się raz jeszcze z wszechogarniającą słabością, wierzyli w moją wygraną w jeszcze jednej rundzie. Żebym tylko zechciała wstać. Ale nie chciałam. Nie miałam najmniejszego zamiaru. Myślicie zapewne, że zdecydowałam się na to dlatego, że bałam się kolejnej porażki. Nie do końca. Może na początku tak, ale właściwie była to chwila. Prawdziwa przyczyna była zaskakująca nawet dla mnie samej. Nie wstawałam bo było mi dobrze. Nagle, leżąc pokonana na łopatki zorientowałam się, że już nic nie muszę. Że odeszła cała presja, przymus i konieczność. Że w końcu mogę odpocząć od ciągłego wysilania się, próbowania na nowo i zaczynania raz jeszcze. Zrozumiałam, że jestem wolna.

Wolność. Taki nieoczekiwany prezent przyniosło mi zaakceptowanie swojej słabości. Nagle nie miało to już dla mnie znaczenia czy jestem silna, czy sobie poradzę. Nie chciałam sobie radzić. A już na pewno nie musiałam. Nie musiałam być super bohaterką dźwigającą niewidzialne ciężary i udowadniająca całemu światu, czyli tak naprawdę sobie, na co mnie stać. Nie musiałam też przyjmować coraz trudniejszych wyzwań by utrzymywać się w siłaczej formie. Absolutnie nic nie musiałam a dzięki temu mogłam absolutnie wszystko, gdy tylko presja moich własnych oczekiwań zdjęła ze mnie obowiązek bycia silnej.


Teraz wiem, że mogę ale nie muszę być silna. Nauczyłam się korzystać z cudownego daru wolności jaką daje mi słabość i cieszyć się byciem tym kim jestem. Lubię siebie bez względu na to czy akurat coś mi wychodzi czy nie. Ta cudowna moc odkryła przede mną jeszcze jedne zarośnięte bluszczem, dawno nie otwierane wrota. Zrozumiałam, ze czasem dobrze być słabym by poczuć siłę osób, które mnie kochają. Jestem ogromną szczęściarą, którą świat obdarzył cudownymi przyjaciółmi, na których zawsze mogłam liczyć, ale teraz już nie odtrącam ich pomocy. Przyjmuję ją radośnie, bo wiem, że nie muszę wszystkiego robić sama. Nie muszę korzystać tylko z własnej siły. Wiem, że przyjmowanie pomocy jest równie fajne jak jej udzielanie, a otwarcie się na czyjeś wsparcie i danie przyzwolenia na to by to czyjaś siła, a nie moja własna zagościła w moim życiu, jest nie tylko cudownym darem ale również formą wyrazu szacunku w stosunku do ludzi, którzy mnie otaczają. Bo w końcu nie tylko ja potrafię być silna i nie tylko ja potrafię coś zrobić dobrze. Nagle, gdy przyznałam sobie prawo do słabości okazało się, że tym samym przyznałam innym prawo do siły. Moja własna nie tylko przestała być tak istotna ale również niesamowicie urosła. Urosła siłą połączonych serc, mocą wyciągniętych w przyjacielskim geście ramion, wielu cudownych dusz, które teraz razem tworzą siłę, w której każde z poszczególnych ogniw przyznaje sobie i innym prawo nie tylko do bycia silnym, ale przede wszystkim do bycia słabym. Do korzystania z dobrodziejstwa niemocy, które otwiera drzwi i okna naszej duszy na Wolność, Miłość i Zaufanie. Celebrujmy więc naszą Słabość i płynąca z niej Siłę!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

CO, JEŚLI PO ŚMIERCI BÓG SPYTA NAS JAK BYŁO W NIEBIE?

WSZYSCY UMIERAMY, NIE WSZYSCY ŻYJEMY

ŻYCIE TO NIE PRÓBA GENERALNA, DZIEJE SIĘ TU I TERAZ