PRZYKŁADANIEC







Nie cierpię kiedy ktoś mi mówi co mam robić. No nienawidzę. Taki charakter, nie znoszę wciskania i nakazywania, namawiania… a już manipulacji i handelku, że jak zrobię coś, czego nie chcę robić, to niebiosa się rozstąpią i coś tam wspaniałego spadnie na mnie nagle – to już od razu giwera sama się odbezpiecza bezdotykowo. Całe życie czerwona lampka zapala mi się kiedy ktoś próbuje wymóc na mnie swoją wolę. Tak wymóc. Bo dla mnie to wymuszenie. Nawet jeśli ktoś mnie namawia do tzw. „dobrego” ale wbrew mojej woli to jest to próba wymuszenia, przeważenia szali, swoista wojna osobowości – czyja silniejsze a czyja się ugnie.

Pojawiły się już we wcześniejszych wpisach słynne trzy rodzaje prawdy – święta prawda, też prawda oraz najczęściej spotykana – gówno prawda. Gówno prawda występuje najczęściej, ponieważ, kiedy kos próbuje wcisnąć Ci swoją to z automatu negujesz cokolwiek tam mamrocze pod nosem, wykrzykuje albo wmawia na słodko. No NIE i koniec. Nie ważne co to – NIE, NIE, NIE oraz NIE! I to nie tylko ja, ze swoja mega przewrotna i buntowniczą naturą mam takie reakcje. Nie tylko zwolennicy Che i wiecznej rewolucji mają odruch zwrotny na tym etapie. Tak reaguje większość ludzi. Nie? Nie prawda? To spróbuj namówić kogoś do rzucenia papierosów albo żeby się zaczął zdrowo odżywiać…albo, o! Do sportu! No co? Próbowałeś? I wyszło? Nie wyszło! Bo wciskałeś!

Oszczędzę tutaj wywodu na temat szacunku dla innych. Tak, tak, wszyscy wiemy, że drugiego człowiek trzeba szanować razem z jego poglądami oraz preferencjami i wszystko idzie gładko do momentu, gdy ten drugi ma takie same poglądy jak my. Ale jeśli tylko odważy się w swej bezdennej naiwności posiadać inne od naszych – jedynie właściwych, poglądy… nooo… to przecież od razu rusza artyleria pod sztandarem Gówno Prawda i trzeba takiego głuptaka nawrócić! Jeśli nie szkiełkami i namawianiem, to wojną na argumenty a później hop na stos dziada i podpalić. No przecież racji nie ma jak byk! I jeszcze się tępo trzyma swojego! A czy wyobrażałeś sobie kiedyś wszystkowiedzący człowiecze jak czuło by się twoje przemądre i przeoświecone wszelką wiedzą JA gdyby ten drugi w tak samo intensywny sposób wciskał ci swoja świętą prawdę? Czy chciałbyś być potraktowany tak jak traktujesz innych? Nie? Aaa… zapominałam, przecież Ty masz racje, więc to co innego.

Więc jak to działa? Jak przekonać kogoś do swoich racji? Odpowiedź jest dziecinnie prosta, prostacka wręcz i nie spodoba ci się. Nie przekonywać. A jeśli już to… Przykładem. No nieeeee… przegięcie, co? Przykładem!? Jeszcze czego! Przecież łatwo gadać komuś, żeby żył zdrowo kiedy samemu opycha się niezdrowym syfem, łatwo pouczać, żeby nie palił, kiedy samemu trujesz się innym szitem.. no ale ty masz powody prawda? A gówno prawda. Jedyne co działa to przykład i jedynie samemu będąc przykładem możesz kogoś zachęcić, taaaak, zachęcić do tego by spróbował twojej drogi. A do tego ważne jest by nie chcieć nikogo zmieniać ani namawiać. Serio, akceptacja i szacunek ( znów powraca, sorry) i niech sobie człowiek robi co chce. Ma prawo. Chyba, że nie ma to wtedy ok, ale pamiętaj, że to działa w dwie strony, i jeśli drugi nie ma prawa to ty też je tracisz. Takie życie.

Rok temu w czasie pracy z człowiekiem, który sporo biega, nasłuchałam się masę o tym jak to rano 15 km ( nienormalny, rano! ) i jak to bez biegania dramat (co??? Chyba z bieganiem?) i jak to daje mega endorfiny (ta, sratatiny…) itd. Miałam masę kontrargumentów, bo ja biegałam przecież na wuefie w średniej szkole i dzięki bogu za pomysł z chowaniem się za drzewo przy pierwszym okrążeniu i przeczekaniu tej katorgi by wybiec na finisz lekko i zwiewnie, bo inaczej ból w uszach i bezdech. No i co w tym fajnego? Może gdyby cię jakiś książę reanimował ale jakoś sobie nie przypominam. No i tak gadał mi i gadał ten wariat i z takim zapałem i tak się rozświetlał jak o tym mówił, ze na pewno na jakichś lekach musiał być, no chyba, ze faktycznie mu się to tak podobało. No ale jak? To się nie może podobać? Mordęga, pot i łzy. No ale któregoś wieczoru będąc na spacerze tak sobie pomyślałam – cholera, może karnę się wokoło trawnika… tak tylko zobaczę sobie o co temu gościowi chodzi jak tak się rozpromienia przy tych opowieściach. Spróbowałam. I już się nie zatrzymałam. Prawie jak „Biegnij Forrest, Biegnij”…biegłam i biegnę nadal już rok.

Ale to nie koniec! życie jest przewrotne ale lubi też równowagę. Może nie symetrię ale równowagę tak. Chcąc się zatem pochwalić swoim bieganiem wokoło trawnika przy najbliższym spotkaniu zaczęłam się zachłystywać, że tak, że to jest chyba fajne i że może nawet mnie nie zabije. Kolega ucieszył się, owszem, moim ogromnym sukcesem 100metrowego biegu ale szybko mi przerwał pytając – „Magda, co ty właściwie jadasz na śniadanie?” Wryło mnie lekko. No, że walnięty bo biega to wiedziała, ale że teraz co? Będzie mi śniadanie robić? Co??? Nerwowo zerkając w kierunku drzwi żeby ewentualnie szybko wybiec ( tak, teraz to ja już nie wychodzę tylko wybiegam ) zapytałam – skąd to pytanie. Kolega, fan mięsiwa i kiełbasy, wyjaśnił mi, że w weekend zrobił sobie ucztę z kiełbola i tatara i najadł się przemożnie ale zrobił to oglądając film o tym jak działa przemysł mięsny i tak go zemdliło, ze cały weeknd rzygał. Nie wiadomo czy po mięsie czy po filmie, a może po obu. A że ja, jako głodomór ciągle gadałam mu co tam za żałrło wegańskie znowu jadłam chciał mnie zapytać o jadłospis bo postanowił spróbować przez tydzień weganizmu. Szczerze powiedziawszy byłam przekonana, że chodzi mu o wegetarianizm. No gdzie z lodówki pełnej kiełbasy do weganizmu w jeden weekend. Taka przyśpiecha? Nie możliwe. Możliwe. Było parę miechów weganizmu, skończyło się na wegetarianizmie z ryba raz na jakiś czas, i tak już trwa rok.

I żeby nie było, ja nie namawiałam. Nie mam nic do ludzi jedzących mięso, nie namawiam nigdy nikogo na nic, bo nie wyobrażam sobie jak czuła bym się, gdyby ktoś namawiał mnie. Ale lubię jeść i często gadam dużo o tym, czym tam dobrym znowu się najadłam. Kolega też nie namawiał mnie do biegania ale gadał o tym i się jarał więc postanowiłam spróbować. No i tak to właśnie działa. Widzisz kogoś, kto robi coś może fajnego, może innego, może ciekawego a może dziwnego i…decydujesz się by spróbować. Czasem zadziała czasem nie ale nie o to chodzi. Grunt, że to to własny wybór. Nikt nie zmusza, nie nakłania, nie wciska i nie przekonuje. Tylko ludzie, którzy sami robią coś z pasja i miłością są w stanie zarazić innych entuzjazmem i radością. Więc jeśli sądzisz, że to co robisz powinno iść w świat –pokaż jak to kochasz, pokaż jak cię cieszy i jak rozpala cię od wewnątrz a innym pozostaw wybór czy chcą za tobą podążyć, tak jak ty pewnie za kimś kiedyś poszedłeś.

Szerokiej drogi!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

CO, JEŚLI PO ŚMIERCI BÓG SPYTA NAS JAK BYŁO W NIEBIE?

CIERPIĘTNIK POSPOPOLITY

WSZYSCY UMIERAMY, NIE WSZYSCY ŻYJEMY