O TRUDACH LENISTWA
Wszyscy nie cierpimy poniedziałków. No może nie wszyscy, ale zdecydowana większość psioczy już w niedzielę wieczorem, że to już jutro do pracy, że znowu, że za krótki weekend. Marzymy w skrytości ducha o braku poniedziałków w naszym życiu, wiecznych wakacjach, gdzie dni nie mają nazw, wiecznie świeci słońce a my wylegujemy się gdzieś na rajskiej plaży pławiąc się w błogim lenistwie. A czy ktoś z was zadał sobie kiedyś trud zastanowienia się jak wyglądały by te wyśnione permanentne wakacje? Myślicie, że leżelibyście na plaży lub zwiedzali piękne miejsca? A może nadrabialibyście zaległości w lekturze? Tak to wygląda w wyobraźni, a jak jest w rzeczywistości?
Nic nierobienie to ogromna sztuka, różniąca się zasadniczo od swojej negatywnego bliźniaka – lenistwa. Lenistwo jest niczym innym jak pasywną autoagresją, czyli sabotowaniem swoich własnych celów lub pragnień z powodu lęku przed porażką. Ukrywamy ten sabotaż pod maską lenistwa bo tak łatwiej jest nam go przełknąć. Lenistwo każe nam zrezygnować ze sportu, bo przecież i tak się nie uda zostać maratończykiem, czy inną Ewą Chodakowską, więc po co się wysilać? Lenistwo zabiera nam czas, który chcielibyśmy poświęcić na coś pożytecznego podrzucając nam tysiące filmików z kotami na Internecie albo bardzo ważne zdjęcia z wakacji koleżanki z Facebooka. Godzina za godziną, sekunda za sekundą, spadają na ziemie i wsiąkają bezpowrotnie, niemożliwe do odzyskania. A tyle chcieliśmy zrobić! Ach, no cóż – lenistwo. I znów nie pouczyłam się niemieckiego, znów nie przeczytałam książki, znów nie posprzątałam w szafie, znów nie zrobiłam brzuszków. Byłam leniwa ale nie przyniosło mi to radości płynącej z nic nierobienia. W zamian za to otrzymałam dość spory i ciężki do uniesienia worek z wyrzutami sumienia. Dlaczego? Bo działałam na swoją niekorzyść! Odmówiłam sobie czegoś, co było mi o wiele bardziej potrzebne od leżenia przed telewizorem i oglądania tysięcznej powtórki Przyjaciół – odmówiłam sobie pracy nad sobą! Stad wyrzuty sumienia i poczucie źle spędzonego czasu zamiast radości płynącej z nieróbstwa.
Skąd to się bierze? Z życia w pomieszaniu! Macie wrażenie, że Ziemia kręci się szybciej? Że dzień jest za krótki żeby zrobić cokolwiek? Że ciągle tylko pracujecie a na odpoczynek nie ma czasu? Czy to właśnie jest wasza sztandarowa wymówka gdy do głosu dochodzi lenistwo? U mnie tak właśnie jest. Gdy tylko pojawi się wolny czas, a tak jak i wy, mam go bardzo mało, do głosu dochodzi leniuszek. „Zostaw tą książkę, nie czytaj, zobacz jakie fajne śmieszne filmiki na You Tube!”. „ Daruj sobie jogę, przecież jesteś zmęczona! Lepiej zjedz ciastko!” Znacie ten głos? To głos, który tak naprawdę mówi : „Nie umiesz ani realizować swoich celów ani odpoczywać!” Tak! W ten sposób lenistwo zabiera nam satysfakcję z realizacji naszych pragnień, a poczucie winy, które pojawia się w wyniku lenistwa zabija radość słodkiego nieróbstwa.
Zupełnie inaczej sprawy mają się z nic nierobieniem. Brak aktywności nie obarczony cieniem poczucia winy, a jednocześnie będącym autentycznym radosnym nieróbstwem – to dopiero sztuka. Założyć z góry, że nic się nie będzie robić i cieszyć się tym bez poczucia straty. Czy tak się da? Owszem! Jednak aby osiągnąć ten upragniony stan relaksu trzeba zrobić coś, co opisują mędrcy w grubych księgach już od tysięcy lat, a co jednak nadal przychodzi nam z takim trudem – odpuścić. Tak, to takie proste. Ale czy na pewno? Pamiętam gdy, kiedyś, po dniu pełnym zadań do wykonania, skonana, ledwie powłócząc nogami z wyczerpania dotarłam do domu z myślą – teraz tylko odpocząć! Kąpiel, relaks i medytacja. Zrobiłam więc kąpiel z pianą, wrzuciłam do niej swoje wyczerpane wysiłkiem ciało, zatopiłam się w błogości i powoli zaczęłam zatapiać się w medytacji. Było cudownie. Myśli przepływały jak chmury na niebie, nieskalane moja oceną, nie potrzebowałam myśleć ani analizować. Czułam się świetnie aż do momentu, w którym zdałam sobie z tego sprawę. „Jak wspaniale!” pomyślałam, „Udało się! Relaks zaliczony!” No tak, zaliczony!!! W tym jednym momencie uświadomiłam sobie, że relaks i medytacja były na mojej liście „Do Zrobienia” i właśnie je odhaczyłam jak zrobione! Cóż to zatem było? Wypoczynek czy wykonane zadanie!? Ani jedno ani drugie.
Zeszłoroczna Wigilia była dla mnie wyjątkowa. Po raz pierwszy od dawna, nie mogłam spędzić jej z rodziną, ponieważ w rodzinnym domu trwał remont. Wiedziałam, że spędzę Święta w domu ale pomimo to, postanowiłam stanąć na wysokości zadania i zaopatrzyłam się we wszystkie potrzebne produkty do przygotowania skromnej bo tylko dwuosobowej plus kot, ale jednak - kolacji Wigilijnej. Dzień pełen był krzątania się i sprzątania, by przygotować mieszkanie na miły wieczór i pyszną kolację. Jednak z biegiem czasu okazało się, ze rzeczy do zrobienia jest bardzo dużo a czasu - jak zwykle – mało. Pomimo czterech wartko pracujących rąk i jednego bardzo zapracowanego ogona – nadal nie widać było w końca pracy, a zmęczenie rosło. W końcu około siedemnastej udało się wszystko zrobić i zostało jedynie przygotować jedzenie. Jednak przed tym jakże doniosłym momentem postanowiłam się zrelaksować po trudach dnia. Postanowiłam, że kąpiel przyniesie mi ukojenie po tym jakże ciężkim dniu. Odkręciłam więc wodę, zapaliłam świece i puściłam nastrojową ale jakże świąteczną muzykę. W miarę jak obserwowałam rosnącą pianę rosły również moje wątpliwości co do realności przygotowania i zjedzenia kolacji jeszcze dziś przy jednoczesnym zrelaksowaniu się w kąpieli przy dźwiękach głosu Franka Sinatry. Zrozumiałam, że muszę wybrać jedno lub drugie. Nie zastanawiając się wiele poszłam do kuchni po wino, lampkę i korkociąg. Weszłam do cudownie rozgrzewającej wody o zapachu cynamonu i pomarańczy i rozpłynęłam się w dźwiękach muzyki sącząc powoli aksamitne czerwone wino. Wiedziałam, ze to będzie jedyna kolacja tego dnia. I tak też było! I była to cudowna kolacja, bo nie obarczona harówką, potem na skroni, i nerwami. Nie obciążona żadnymi wyrzutami sumienia, bo nie zawiodłam ani nie rozczarowałam nikogo. To była najwspanialsza kolacja Wigilijna w moim życiu, i choć uwielbiam spotkania z rodziną i tradycyjne potrawy oraz dźwięk kolęd, to w tym właśnie momencie takie rozwiązanie było idealne i jedyne w swoim rodzaju. Przyjęłam je więc, i w słodkim nic nierobieniu w końcu odpoczęłam po trudach dnia. Wiem, że tamtego dnia nie byłam leniwa – zrobiłam wszystko to co było konieczne i to czego potrzebowałam. Jednak odpoczynek i relaks w nieróbstwie i całkowitym braku jakiejkolwiek aktywności zamknął ten pracowity dzień zwieńczając go tym radosnym i spontanicznym aktem niczym czerwoną kokardą na wymarzonym prezencie.
Od tamtej chwili wiem, że nie warto się lenić, odmawiać sobie swoich marzeń, negować inwestowanie energii w siebie czy opóźniać dotarcie do upragnionego celu. Lenistwo jest trudne i pełne zmęczenia. Wymaga bardzo wiele energii i pozostawia po sobie smak goryczy zmarnowanego czasu. Warto jednak oddawać się raz na jakiś czas błogości nic nierobienia i czerpać radość z satysfakcji jaką daje jedno jedyne w swoim rodzaju i niczym nie zastąpione spędzanie czasu w swoim własnym towarzystwie bez konieczności robienia czegokolwiek. Ta cudowna radość nieróbstwa to najlepszy sposób by odpocząć i jednocześnie pobyć tylko i wyłącznie ze sobą, tu i TERAZ!
Nic nierobienie vs lenistwo - kluczowe odkryć różnicę. Sam poznałem prawdę kilka lat temu. teraz "nic nierobienie" sprawia mi przyjemność bo jest.... zaplanowane w moim umyśle
OdpowiedzUsuńGratuluję opanowania tej w brew pozorom trudnej sztuki! Dzięki niej z krainy poczucia winy i straconego czasu przenosimy się do miejsca, gdzie czas płynie wolniej, oddech się pogłębia a bezczynność nie tylko sprawia radość, ale daje siłę i energię dla działania, które po niej następuje. Mam nadzieję, że jest więcej osób, które poznały urok nic nierobienia, ale nie zostawiły komentarza, bo są zajęte błogą bezczynnością ;)
Usuń