OCZEKIWANIE NIEOCZEKIWANEGO




Co zrobić by nie mieć oczekiwań i nie zwariować? W jaki sposób planować i starać się osiągać cele bez jednoczesnego zakładania jakiejkolwiek ścieżki? Czy brak oczekiwań oznacza brak marzeń? Czy można czegoś pragnąć a jednocześnie niczego nie oczekiwać? Oto jest pytanie. Snucie planów, wymyślanie scenariuszy, nowe pomysły i powiązane z nimi kroki ku ich realizacji… to wszystko elementy rozwoju, realizacji marzeń a czasem zwykłe stopnie ku wykonaniu trywialnego, mało skomplikowanego zadania. Zapytacie: co złego w tym, aby, chcąc osiągnąć cel, jednocześnie oczekiwać konkretnych rezultatów? Cóż, może nic w tym złego, ale nic dobrego również z tego nie wypłynie.

Kiedy w umyśle rodzi się nowa idea często towarzyszy jej podekscytowanie, radość, nadzieja i cała gama emocji, które niczym mały motor napędzają nas do działania i do parcia na przód bez zważania na potencjalne większe czy mniejsze przeszkody. Fala uniesienia popycha nas do czynów, na które wcześniej nie zdobylibyśmy się w trywialnych okolicznościach nie popartych szczytnym celem.  Jednak ta iskra, która porusza całe nasze ciało i wszechświat wokół nas do działania sprawia, że nawet najmniejsza komórka ciała nagle ożywa mocnym i jasno żarzącym się płomieniem. W ten sposób rodzi się Nowa Galaktyka. Nowa Galaktyka naszej kreatywności napędzana siłą energii entuzjazmu. Ten cudowny twór szybuje poprzez wszechświat nieskończonych możliwości z prędkością światła i nie zna żadnych ograniczeń. Jest wolny, swobodny i rozpędza się coraz bardziej by nabierać coraz bardziej konkretnego kształtu, smaku i zapachu. Jego radosny pęd, niczym niepohamowana radość ciągłego posuwania się w przód bez przeszkód i bez ograniczeń powoduje że z każdą chwilą ta Nowa Galaktyka wiruje coraz szybciej i rośnie w niesamowitym tempie. I wszystko byłoby cudownie, gdyby nie fakt iż twórca owej galaktyki – ja czy Ty lub on/ona, nagle zaczyna stawiać na drodze tej swobodnej, nie okiełznanej formy czarne dziury oczekiwań. „Niech będzie duża” myślimy. „Niech będzie szybka”, „Niech posuwa się bardziej w prawo”, „Niech wiruje mocniej”. Nagle więc pojawiają się ramy, których wcześniej nie było i nasz ledwo zrodzony nowy świat, jeszcze nie przyzwyczajony do hamowania czy skręcania, nagle musi zrewidować swój kurs udając się w innym niż wcześniej kierunku. Każdy kto kiedykolwiek prowadził samochód lub choćby podróżował jako kierowca, wie, że w chwilach skrętu, zawracania, czy zmiany kursu siłą rzeczy musimy wytracić prędkość. Nie ma innego wyjścia, inaczej się rozbijemy. Tak też nasza Galaktyka Możliwości nagle zwalnia by dostosować się do tego, czego życzy sobie jej twórca. Zwalnia, skręca, znów zmienia kurs a czasem najnormalniej w świecie zawraca i zamiast poruszać się nadal w przód bez ograniczeń i oporów z czasem zaczyna kręcić się w kółko, nie zmierzając już właściwie donikąd a jedynie zataczając smutne i bezcelowe okręgi wokół własnej osi niczym trafiona gazetą mucha.

No dobrze, ale jak to wygląda w świecie bardziej zbliżonym do warunków ziemskich? Przebieg jest o wiele bardziej trywialny, jednak o niebo bardziej dramatyczny. W momencie, w którym wpadamy na świetny pomysł, odkrycie czy plan , niezmierzona radość tego odkrycia dodaje nam skrzydeł. Lecz już w chwilę później pojawiają się hordy oczekiwań podsyłające nam scenariusze tego jak powinno wyglądać to, co wymyśliliśmy, właściwie od początku do końca. Oczekując zatem np. dobrej pogody, pomocy przyjaciół, kredytu, komplementów, czy akceptacji ze strony autorytetu, zamykamy sobie automatycznie drogę do czerpania radości z tego co robimy. Dlaczego? To proste – ponieważ każde niespełnione oczekiwanie sprawia, ze czujemy brak satysfakcji. I choćby wszystko inne szło świetnie, choćby pojawiło się tysiąc innych, równie dobrych, lub nawet lepszych możliwości, to nic to nie pomoże gdy ta jedna, wymarzona, pozostaje niedościgniona i odbiera sukcesowi jego smak i radość.

Kiedy kilka lat temu zmieniałam pracę z wolnego strzelca na pracownika międzynarodowej korporacji, miałam wiele oczekiwań. Jednym z ważniejszych była potrzeba bezpieczeństwa. Jak to wolny strzelec, nigdy nie wiedziałam czy i kiedy będzie wypłata, jakiej będzie wielkości no i czy za miesiąc nadal klienci będą dopisywać. Byłam zmęczona ciągłym ganianiem za bezpieczeństwem, którego nijak nigdzie nie mogłam znaleźć. Zatem wizja zatrudnienia w dużej renomowanej firmie była dla mnie jak ciepły okład na moje zmęczone długą droga, poobijane i pokaleczone stopy wędrowca. Pierwsze tygodnie były trudne, później było jeszcze bardziej pod górę, zdecydowałam więc, że trzeba zmienić miejsce by marzenie jednak mogło się ziścić i upragnione poczucie bezpieczeństwa mogło w końcu zawitać w moim nękanym znakami zapytania świecie. Kolejna firma nie była już tak duża, jednak wyglądała na mocno rozwijającą się i taka też była przez kilka lat, które w niej spędziłam. Rozrosła się od kilkuosobowej grupy zapaleńców do dużego biura liczącego kilkadziesiąt osób. Ja szybko awansowałam i zyskiwałam nowe możliwości. Ludzie, z którymi przyszło mi pracować byli niesamowici a nasze relacje daleko wykraczały poza stricte biurowe kontakty – potrafiliśmy wspólnie bardzo ciężko pracować ale i bawić się na całego. Było cudownie. Aż do momentu gdy któregoś pięknego dnia okazało się, że właściciel od samego początku nie płaci nam składek ZUS a firma ma horrendalne długi i stoi na granicy bankructwa. Radosna bańka mydlana prysnęła roztrzaskując jednocześnie wszystkie moje oczekiwania. Moje poczucie bezpieczeństwa które przez tak długi czas dawało mi zatrudnienie na umowę o prace, okazało się być jedynie ułudą. Wytworem mojego wypełnionego oczekiwaniami umysłu, który, spragniony bezpieczeństwa, ignorował oznaki tego co miało się stać. Bo przecież takie rzeczy nigdy nie dzieją się nagle. Owszem, sygnały były i były wyraźne, jednak nie były wygodne, nie pasowały do mojej bajki o idyllicznej bezpiecznej krainie, w której do tej pory zamieszkiwałam bezpieczna luksusową rezydencję, a która okazała się ledwie sklecona z kilku desek szopką na narzędzia.

Siedząc na gruzach moich niespełnionych oczekiwać zaczęłam zastanawiać się o co mi właściwie chodzi. Skoro bezpieczeństwo istnieje tylko w moim umyśle, może jest tak również z innymi dogmatami. Może to ja decyduję o tym, czy moje marzenia są spełnione czy są porażką, czy szklanka jest do połowy pełna, do polowy pusta, czy może potłuczona o ścianę przez pracodawcę – złodzieja? A co jeśli ten sam schemat odnosi się nie tylko do planów czy marzeń ale również do ludzi? Co jeśli spotykając na swojej drodze człowieka jego również okładamy od razu ciężkimi jak ołów workami oczekiwań – żeby mnie lubił, że by miał takie hobby jak ja, żeby lubił te same piosenki, żeby był miły, grzeczny, ale też z pazurem i zaskakujący… ale tak fajnie zaskakujący, bo niefajnie to już nie… uff….. Nowa Galaktyka  właśnie stworzona w tej relacji, zamiast szybować swobodnie w górę, zaczyna wściekle wirować, pikować w dół i wznosić się na zmianę w wyniku tylu sprzecznych przecież oczekiwań. Bo chcę tylu różnych rzeczy na raz, że kierunek ich zmierzania powinien właściwie rozerwać obiekt moich oczekiwań na kawałki. I może to dobrze, bo przecież, nie mogąc spełnić moich wygórowanych i wyrafinowanych oczekiwań osoba ta udowadnia, że wcale nie jest super bohaterem, księciem/księżniczką z bajki czy cudotwórcą, ale najnormalniej w świecie - człowiekiem. Człowiekiem pełnym sprzeczności, niedoskonałości, obaw i niepewności. Więc… człowiekiem takim jak… ja!?

Co zatem zrobić z takim człowiekiem? Jak poradzić sobie z osobą, od której tyle oczekiwaliśmy a która może nam co prawda dać wiele, ale nie to wszystko co widniało na naszej liście? W tej sytuacji pojawia się bardzo proste rozwiązanie. Jest nim szybki test. Test jest nie tylko szybki ale i prosty, ponieważ, w przeciwieństwie do maturalnego egzaminu z matematyki zawiera jedno jedyne, bardzo proste pytanie – a jak chcielibyście żeby potraktowano was? Czy dobrze słyszę? Z akceptacja i miłością? Ze zrozumieniem? Aha, no dobrze… ale co z tymi wszystkimi wybujałymi oczekiwaniami? Gdzie wrzucić te wszystkie obrazy i filmy w których ona/ona /ja/ty/my/wszyscy/każdy oraz nikt nigdy tak bardzo?  Gdzie to wszystko ma się podziać?

Tutaj znów proste rozwiązanie okazuje się być najlepszym – należy starannie zebrać wszystkie oczekiwania – względem wydarzeń, ludzi, sytuacji, relacji, zawinąć je w ciepły kocyk, zawieźć do lasu a następnie zakopać w ziemi. Zakopać w ziemi i zapomnieć – powiecie? Nie. Zakopać w ziemi a na tym miejscu posadzić Drzewo. Drzewo Bezwarunkowej Miłości. Drzewo, którego korzenie będą pamiętać wszystkie rozczarowania płynące z bezsensownych oczekiwań i pozwolą nam ich w przyszłości uniknąć. Drzewo, którego pień będzie mocny i nie pozwoli by byle wietrzyk przewrócił je swoim delikatnym powiewem. Drzewo, którego gałęzie będą sięgały wysoko ku słońcu, będą słuchać śpiewu ptaków wolnych i swobodnych tak jak relacje z ludźmi, które będziemy tworzyć, tak jak plany, które będziemy snuć bez obciążania ich oczekiwaniami. W cieniu tego drzewa będziemy cieszyć się towarzystwem osób, które kochamy nie dlatego, że są fajne, miłe i bezproblemowe, ale właściwie -  bez powodu. Będziemy kochać bo tak. Bo tak, jak chcemy aby nas przyjmowano takimi, jacy jesteśmy, tak i my znajdziemy spokój dopiero przyjmując ludzi i zdarzenia takimi jakie są.  Po prostu. Płynąc z prądem tego co przynosi kolejna chwila, przyjmując ją jak cudowną niespodziankę od losu. Dając sobie i innym wolność bycia jakimi chcą, robienia tego co uważają za stosowne. Bo łatwo kochać tych, którzy dają nam to, o co prosimy ale trudniej kochać tych, którzy tego nie robią, ale chyba najtrudniej – nie prosić wcale. Nie prosić nie po to, by nie otrzymywać, ale po to by przyjmować to, co dostajemy i czuć wdzięczność zamiast rozczarowań. Odczuwać pełnię w miejsce pustki. Przestać dopytywać kiedy ktoś da nam to, czego pragniemy, a w zamian zauważać nieoczekiwane dary, które przynosi i zacząć je doceniać. Przestać liczyć na to jedno spełnione oczekiwanie a w zamian otrzymać cały nieskończony wszechświat możliwości, który do tej pory przepływał za naszymi plecami niezauważony, gdy my wlepialiśmy tępy wzrok w to jedno wymarzone – cholera wie co?!

Dziś znów jestem wolnym strzelcem. Moje Drzewo już jest zasadzone. Nie jest może jeszcze imponujące, ale czuję, że jest mocne i nie oprze się wichurom. Choć chwilami muszę je podeprzeć by stało bezpiecznie, to wiem, że nawet jeśli czasem oczekiwania przypłyną na moje niebo, to zasłonią moje słonce tylko na chwilę. Pozwalam im chwilkę posiedzieć na gałęziach mojego drzewa, nie walczę z nimi,  a potem puszczam je wolno. Wiedzą, że długo nie zagrzeją u mnie miejsca bo każdy dzień zaczynam od słów; „ciekawe co dziś się wydarzy” lub „zobaczymy” a nie od kreowania oczekiwanych rezultatów konkretnych zdarzeń. Dzięki temu moje życie jest ciekawsze i spokojniejsze, kompletnie nic nie muszę a mogę właściwie wszystko. A wszystko to z bardzo prostej przyczyny – nie oczekując nie czuje presji, nie musze już zdobywać tego czego pragnę, ale mogę przyjmować wszystko co się z tym wiąże, nie oczekuję na nic ale jestem gotowa na absolutnie wszystko. Oczekiwania zastąpiła w moim życiu ciekawość. Ciekawość życia, ludzi, zdarzeń.

Tak wygląda moje Drzewo.

A twoje?


Ciekawe … 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

CO, JEŚLI PO ŚMIERCI BÓG SPYTA NAS JAK BYŁO W NIEBIE?

WSZYSCY UMIERAMY, NIE WSZYSCY ŻYJEMY

ŻYCIE TO NIE PRÓBA GENERALNA, DZIEJE SIĘ TU I TERAZ