POMAGASZ? NIE PRZESZKADZAJ!
Pomaganie jest
super. Każdy chce pomagać, przydać się do czegoś i zostać czyimś bohaterem. Z
każdą wyciągniętą pomocną dłonią, z każdym podniesionym z kolan, zapłakanym
obliczem, z każdą otartą łzą świat robi się lepszy … i puchnie nasze samouwielbienie.
Jesteśmy w końcu ważni! Tylko czy takie pomaganie to autentyczna pomoc w
potrzebie czy jedynie ładowanie emocjonalnych sterydów w swoje ego? I komu w
takim razie bardziej pomagamy – potrzebującemu czy samym sobie?
Zacznijmy
może od drugiej strony – od strony potrzebującego. Każdy z nas na pewno minimum
raz był w potrzebie, miał problem, który uciskał go niczym kamyk w bucie. Świat
jest wtedy szary, złowrogi i nie obiecuje zbyt wiele a my chcemy się zapaść pod
ziemie i spędzić tam resztę szarego i bolesnego życia. W takim właśnie momencie
spotkawszy kogoś z kim można szczerze pogadać opowiadamy namiętnie o swoim problemie
licząc na … no właśnie na co? Czego potrzebuje osoba, która jest właśnie w takim
momencie życia? Złotych rad? Instrukcji jak wyjść z tego bagna? NIE! Taka osoba potrzebuje się wygadać.
Potrzebuje sobie ulżyć, wylać całe błoto z siebie w bliżej nieokreślonym kierunku,
chce się pozbyć napięcia i oczyścić się, przejść werbalne katharsis i najnormalniej
w świecie się wyżalić. To nie jest moment na doradzanie i pomaganie „potrzebującemu”,
lub, ujmując to inaczej, pomocą jest nie pomaganie tylko posłuchanie i
pokiwanie głową, potrzymanie za rękę i po prostu najzwyczajniejsze ale jakże
trudne – bycie.
Dlaczego tak
trudno jest tylko być? Dlaczego tak ciężko nie doradzać, nie szukać rozwiązań,
nie wyprowadzać „biedaka” z jego ciemnej piwnicy na pełne słońca radosne polany
pomocy? Bo ego nie pozwala. Nie pozwala nie pokazać drugiej osobie, że wiemy
lepiej, że przecież rozwiązanie jest na wyciagnięcie dłoni, że my – wspaniali mądrzy
i …lepsi, tak, lepsi, wiemy! A on nie! „Hura!” krzyczy ego, „O cholera!” myśli potrzebujący.
Myśli tak, bo już czuje, że nie dostanie tego, czego potrzebuje. Nie dostanie miłości.
Nie dostanie zrozumienia i akceptacji. Nie dostanie bezwarunkowego ciepła, w
którym chciał się ogrzać i znaleźć schronienie przed zimnem świata by choć na
chwilę najnormalniej w świecie odpocząć w tym trudnym momencie swojej drogi. W
zamian za to dostanie ocenianie, wywyższanie się i moralitety. Oczywiście w
dobrej wierze, bo przecież chcieliście pomóc!
I co wtedy? Potrzebujący jest niezadowolony, bo
jego potrzeba nie została zaspokojona. Zamiast ciepłej herbaty w przyjaznej przystani
dostał regulamin powrotu do formy z punktami i podpunktami do wyegzekwowania
jak najszybciej. Ale co śmieszniejsze, niezadowolony jest również pomagający!
Widząc brak zainteresowania swoimi darami czuje głębokie rozczarowanie i bardzo
szybko wrzuca swego rozmówce do kosza z napisem „niewdzięcznik, nigdy więcej nie
pomagać”. Bo przecież jak tu pomagać komuś, kto wcale tej pomocy nie chce? Co
za hipokryta z tego potrzebującego! Mówi, że ma problem, ale rozwiązania to już
nie chce!
Oczywiście,
zgadza się! Nie chce rozwiązania, albo precyzując, nie chce go w tym właśnie
momencie. To nie jest ta chwila! Jeszcze nie! Każda rana potrzebuje czasu by się
zagoić, nie jest wiec dobrym pomysłem od razu obrzucać rannego sposobami na
szybką rekonwalescencje i powrót do formy, ponieważ jego najnormalniej w świecie
boli. Boli i w tym bólu potrzebuje by ktoś go przytulił i współczuł, choćby to
nawet był tylko przecięty palce podczas krojenia pomidora. Ale i w takim
momencie i w tych trudniejszych, zawsze chodzi i o współczucie i ciepło, zawsze
chodzi o bezwarunkowe zrozumienie bez oceniania. A dopiero gdy ta potrzeba jest
zaspokojona można wskakiwać na plansze z napisem – rozwiązania. Tak, moi drodzy,
dopiero gdy pierwszy ból przeminie, dopiero gdy utuli się płaczącego i da mu się
do zrozumienia, ze nie jest sam, dopiero wtedy każdy z nas jest gotowy na etap rozwiązań.
Ale nigdy nie wcześniej.
Paradoksalnie
zatem, czasami największą pomocą jest jej brak. Bywają takie chwile, kiedy brak
jakiegokolwiek działania jest największym i najbardziej heroicznym czynem bo
choćby na usta cisnęło się tysiące podpowiedzi, to jednak wiadomo, ze nie o to
chodzi i właśnie ten bezruch powoduje, że świat na nowo zaczyna nabierać barw.
Jest to bezruch tylko pozorny, bo gdy nie robimy nic i nie mówimy nic a w
zamian za to jesteśmy z naszym pokrzywdzonym przyjacielem całym sercem, to właśnie
z poziomu serca następuje największe działanie i najsilniejsza uzdrawiająca moc
pojawia się i pomaga – naprawdę a nie tylko na niby. Bezwarunkowa miłość pojawia
się w ciszy i w bezruchu i to ona sprawia ze dzieją się cuda. Cuda uzdrawiania
i cuda pomocy.
Eric Berne
opisał w swojej książce „W co grają ludzie” grę o kunsztownej nazwie „Dlaczego
ty nie. Tak, ale”. W grę te grają właśnie osoby które chcą pomagać z poziomu
ego oraz ci, którzy poszukają miłości a w zamian dostają złote rady. Gra jest
bardzo prosta. Rozgrywający opisuje swój problem, np. „Nie mogę znaleźć pracy”.
Jeśli jesteśmy zainteresowani graniem, czyli pomocą na niby, damy się wciągnąć w
grę sypiąc rozwiązaniami typu „Idź na targi pracy”, „Załóż konto na jakimś
portalu biznesowym”. Na to tylko czeka rozgrywający, odpowiadając na każda
naszą propozycję jakimś dobrze skrojonym „Tak, ale…” Tak można sie bawić w nieskończoność. To właśnie dzieje się gdy
gramy zamiast żyć.
A wy? Gracie,
czy żyjecie?
Pomagacie na
siłę czy stoicie przy boku potrzebującej osoby z bezwarunkową miłością?
Czy może odpowiecie
jakimś „tak, ale…”?
Komentarze
Prześlij komentarz